Od tego feralnego balu
minęły już jakieś dwa tygodnie. Oczywiście w ramach przeprosin
zabrał mnie na kolację do najdroższej restauracji jaką udało mu
się znaleźć i kazał pewnie sekretarce wysłać mi bukiet jakiś
kwiatów i czekoladki. W domu kajał się, przepraszał, obiecywał.
I oczywiście, że mu
wybaczyłam.
Bo z kim innym mogłabym
być niż z nim? Rozmowa z jego matką wpoiła mi te rzeczy do głowy.
Adaś chce dla mnie dobrze, będzie ze mną na dobre i złe, kocha
mnie.
Poza tym, zostały 3
miesiące do naszego ślubu. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik,
a ja nie mogę przynieść mu wstydu i odwołać wszystko.
Była niedziela. Dzisiaj
nie mieliśmy żadnych bali, uroczystych obiadów. Słyszałam tylko
jak Adam wychodzi na golfa. I dopiero wtedy mogłam spokojnie wstać
i na tarasie wypić kawę, zapalić. Był koniec kwietnia i pogoda
była wspaniała – co za tym idzie, odgłosy dzieci w Central Parku
zaczynały być głośniejsze.
Kiedy robiłam sobie
śniadanie, niespodziewanie zadzwonił telefon z recepcji.
-Dzień dobry panno
Rothfield, stoi tu pani legitymująca się jako Natalie Franz. Czy
mam wpuścić na górę, bo nie ma tego nazwiska na liście?
-Jak to nie ma? Przecież
wpisywałam tam moją mamę. Oczywiście, że proszę ją wpuścić!
-Najmocniej przepraszam,
musiała zajść jakaś pomyłka. Miłego dnia życzę.
Nie widziałam się z nią
od roku. Nie licząc oczywiście rozmów przez skype. I wystraszyłam
się jej niezapowiedzianej wizyty. Nigdy tego nie robiła.
Zniecierpliwiona czekałam
na nią w drzwiach. Z windy wysiadła blondynka z ogromnym uśmiechem,
ubrana w czarną ramoneskę, zieloną koszulę, skórzane getry i
militarne botki. Tak, to zdecydowanie ona! I nie wiedząc czemu
rozpłakałam się i rzuciłam w jej ramiona.
-Jednak tęskniłaś za
mamunią!- Przytuliła mnie mocno i potargała po włosach.- Chodź
do środka, nie rób atrakcji w szlafroczku na korytarzu.
-Pojawiłaś się jakbyś
wiedziała kiedy Cię potrzebuję.- Złapałam ją za rękę i
zaprowadziłam do kuchni. - Chcesz kawy, coś do jedzenia? Od kiedy
jesteś w Nowym Jorku i czemu nie zadzwoniłaś do mnie?!
-Powoli, powoli. Tak, kawę
z mlekiem i cukrem, jeśli można.-Nalałam jej do kubka tą co
parzyłam rano, podałam cukier i mleko.- Za jedzenie dziękuję,
jadłam niedawno. Przyleciałam jakąś godzinę temu, chciałam
zrobić Ci niespodziankę.
-Na długo zostajesz?
-Właściwie to jutro rano
mam samolot do Los Angeles, stąd ta mała walizka.
-Zaraz pokażę Ci pokój.
-Okej. Przede wszystkim
idź się ogarnij, bo wychodzimy. Ja w tym czasie załatwię parę
spraw.- Wyciągnęła ze swojej torby laptopa. - Jak się ubierzesz
to daj znać, umaluję Cię. Uciekaj już.
Jak mówiła tak było.
Wygrzebałam swoje obcisłe jeansy, koszulę w kratkę i żakiet.
Natapirowałam włosy, a makijażem zajęła się już mama. I tak
jak myślałam, wylądowałyśmy w SoHo na zakupach. Sukienki,
koszule, buty, kosmetyki, świeczki – nigdzie indziej nie
znajdziesz takich skarbów jak tam. Nigdzie. W ramach odpoczynku
zabrałam mamę do Magnolia Bakery – za te czekoladowe ciastka
mogłabym zabić.
-Dobrze skarbie. Teraz
chcę żebyś powiedziała mi co się dzieje. Mówiłam Ci, że
przyjadę za dwa miesiące i zostanę z Davidem do Twojego ślubu.-
Odpaliłam papierosa. Zresztą, ona zrobiła to po chwili.- I ku
mojemu zaskoczeniu dzwoni do mnie Twój ojciec ze smutnymi wieściami.
-To tylko przedślubny
stres. Już mi przeszło.
-Mała, przedślubny stres
jest wtedy gdy obawiasz się o salę, jedzenie, rozmiar sukienki,
fryzjera. Nie wmówisz mi takiej bajki jak ojcu.-Strząsnęła
popiół, a mi zabrakło słów.- Wszystko jest już gotowe, nie
musisz się niczym przejmować. Jego ludzie od PR-u o wszystko
zadbali. Więc w czym rzecz?
Zaczęłam mrugać szybko
powiekami żeby się nie rozpłakać. Nie można przecież publicznie
się rozklejać. Odgasiłam papierosa i spojrzałam na nią.
-Zaczynam się w tym
wszystkim gubić, mamo. Jednego dnia traktuje mnie jakbym była całym
jego światem, a przez następne jestem jak powietrze. - Położyła
swoją dłoń na mojej. - Wpakowałam się w życie od którego ty
uciekłaś. I nie wiem czemu to zrobiłam. Chyba chciałam zrobić Ci
na złość przez te wydarzenia z trasy. I nie tylko Tobie.
-Bian...
-I dopięłam swego.
Jestem pieskiem, którego on prowadza na wystawy dla śmietanki
towarzyskiej Nowego Jorku. I nie udało mi się zrobić na złość
Wam, tylko sobie. Odkąd się zaręczyliśmy znajomi się ode mnie
odwracają przez co nie mam do kogo się odezwać. Cała frajda tego
wystawnego życia zniknęła. Tak jak dawna ja.
-Naprawimy to skarbie,
pojedź ze mną...
*
*
-...do Los Angeles?! Czy
ty upadłaś na głowę?!- Złapał mnie mocno za rękę gdy
wkładałam kolejne ubrania do walizki.- Chyba nie myślisz, że
możesz sobie od tak wyjechać bez konsultacji ze mną!
-Adam, potrzebuję
odpocząć. Nie wszczynaj niepotrzebnej awantury, której będziesz
żałował.
-Bian, do kurwy nędzy!
Mamy od groma spotkań, na których musisz być!
-Nie mogę...-w moich
oczach stanęły łzy. Na ten widok puścił moją rękę.-
Potrzebuję spędzić ten czas z mamą, z nimi.
-Ona Cię buntuje
przeciwko mnie!-Przytulił mnie mocno.-Nie pozwolisz jej chyba żeby
nas rozdzieliła.
-Przez ten czas zastanów
się nad nami. Czy naprawdę chcesz żeby to tak wyglądało jak
teraz.
-Czyli jak? Źle Ci, że
możesz wydawać miliony na zakupach, mieszkać na Manhattanie,
jeździć tam gdzie będziesz chciała?
-Tak, źle mi, bo tracę
wszystkich na około w tym Ciebie i siebie.
-Jeżeli myślisz, że
będę Cię wyciągał z tarapatów jakie zafunduje Ci ten niemiecki
burdel to jesteś w błędzie. Bardzo dużym błędzie.
-Skoro nazywasz moją
rodzinę „niemieckim burdelem” to po co się ze mną żenisz?
-Sam nie wiem.
Wyszedł z pokoju mocno
trzaskając drzwiami. Ta odpowiedź zadziałała na mnie jak kubeł
zimnej wody. Człowiek, który wiązał ze mną plany na przyszłość,
kładł mi świat do stóp, równa mnie i moją rodzinę z ziemią.
Przynajmniej tą część, która nie robi z nim interesów.
Co z tego, że od nich
odeszłam, a to on mnie stawiał na nogi po tym? To, że mi pomógł
uporać się z całą sytuacją nie oznaczało, że zdobył tym moje
posłuszeństwo. Zawdzięczam mu to, że w dniu dzisiejszym mogę
powiedzieć – tak, chcę założyć rodzinę, chcę podjąć się
opieki nad ukochaną osobą i wygrać niepisaną umowę o miłości
do końca życia. Tylko czemu po takim czasie zaczynam mieć
wątpliwości, że to jest w ogóle możliwe?
Przeczytałam na wydechu. Nawet nie będę Ci już tych błędów wytykać. Kurczę, to, co piszesz jest naprawdę wciągające. Tylko ten Rothfield... Dobra, nieważne. Jeszcze trójka.
OdpowiedzUsuń