piątek, 31 stycznia 2014

4

Uchh...na zmianę wpadam w melancholię i pobudzenie. Dawid Podsiadło – 4:30 i Samy Deluxe – Halt dich gut fest. Mamy piątkowy wieczór, a ja zamiast szykować się na imprezę, piszę Wam kolejne odcinki. Miłego czytania ;)
*
Świat oszalał...albo to ja. Już sama nie wiem czego mam spodziewać się po nich wszystkich. Według tego co zaobserwowałam podczas obiadu, mieszkańcy podzielili się na trzy grupki. Mama i Saki byli drużyną, która stała w mojej obronie. David i Ria...oboje byli sceptycznie nastawieni, co mnie nie dziwi. Menadżer nie mógł obrócić się przeciwko swoim kurom, znoszącym złote jajka ani stanąć przeciwko mnie. Zwłaszcza, że doskonale znał sprawę sprzed pięciu lat. Ria, dziewczyna Toma, trzymała się na dystans. Przywitała się normalnie ale to nie oznaczało, że zostaniemy przyjaciółkami. Dam sobie rękę uciąć, że przedstawiono jej okrojoną wersje wydarzeń między mną, a Billem, bo skąd się wzięło jej zmieszanie na moją docinkę na Toma?
Skoro już mowa o bliźniakach....o kuźwa. Ich widok zapierał dech w piersiach. Przypominając sobie początki ich kariery nie mogłam uwierzyć, że z takich patyczaków z zamiłowaniem do kiczowatych ubrań wyrosną faceci, przy których libido wariuje. I jeszcze do dzisiaj pamiętam, że wróżyłam Tomowi życie kawalerskie przez ilość panienek, które obracał w hotelach. Ku mojemu zdziwieniu jest w związku z Rią już dwa lata, a patrząc na ich drobne czułości miałam nadzieję, że potrwa to o wiele, wiele dłużej. Przez ciszę panującą przy stole miałam ochotę się rozpłakać. Mieć ich przeciwko sobie było najgorszą karą i przekleństwem.
-Nie smakuje ci? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rii. Zanim zdążyłam odpowiedzieć oczywiście musiał wtrącić się Tom.
-To nie ekskluzywna restauracja żeby nasza dama się zajadała.
To by było na tyle ze spokojnego obiadu. Dopiłam trzeci już kieliszek wina i wstałam.
-Dziękuję ci Tom za miły obiad. Fakt, to nie ekskluzywna restauracja, ale zaskoczę cię, bo nie lubię w takowych jadać.-Odwróciłam głowę i spojrzałam na Rię.- Makaron jest świetny i sądzę, że zaskoczysz mnie jeszcze nie raz swoją kuchnią. Nie gniewaj się ale w takiej atmosferze odechciewa się jeść. Schowam to na później.
Zabrałam swój talerz do kuchni i schowałam prawie nietknięte jedzenie do lodówki. Zacznę jadać na mieście albo w swoim pokoju, bo przy takiej atmosferze odechciewa się wszystkiego.
Wygrzebałam z torby papierosy i poszłam na taras. Ten dom był jak twierdza. Wysokie ogrodzenie, gdzieniegdzie drzewa i ozdobne krzaki. Basen był tym dodatkiem, który rekompensował brak plaży w pobliżu. Orientacyjnie mogłam stwierdzić, że przez brak plaży za wynajem płacili o wiele mniej. Oczywiście większość ochrony była nowa przez co z zaciekawieniem na mnie spoglądano. Jak na wystawie w cyrku.
-Poczęstujesz mnie papierosem?- Obok mnie stanęła Ria. A ta czego ode mnie chce?-Jeżeli przeszkadzam..
-Nie przeszkadzasz, to ja jestem tu intruzem.-Wyciągnęłam w jej stronę paczkę i zapalniczkę.-Tom zawsze ganił mnie za fajki.
-Nie tylko ciebie ale nie lubię jak mi czegoś zabrania.
-Jeszcze powie, że cię buntuję.-Zaśmiałyśmy się razem.-Nie gniewaj się na mnie za ten obiad. Od jakiegoś czasu nie jem za dużo. To chyba przez nerwy.
-Nie gniewam, ja też straciłam apetyt przez niego. Może się przejdziemy i oprowadzę cię po terenie?
Pokiwałam twierdząco głową i ruszyłam za nią. Atrakcje tutaj nie kończyły się na basenie. Mieli też kort tenisowy, boisko do kosza altankę z jacuzzi, grillem i barem. Była to twierdza tak wyposażona w atrakcje, że nie trzeba było nigdzie wychodzić. Usiadłyśmy w altance, do której przybiegły psy.
-Kiedyś rozmawiałam z Tomem o tobie. Znalazłam wasze zdjęcia w jego laptopie. Wyglądaliście na zgraną paczkę.
-Owszem byliśmy zgrani. Poznałam zespół podczas kręcenia teledysku do DDM. Jako córka jednego z najbogatszych ludzi na świecie wiedziałam jak wygląda medialne życie. Uczono mnie tego od małego, a oni mieli na to chwilę. Moi rodzice tak jak bliźniaków się rozeszli i nie radziłam sobie z tym dobrze. Uczyliśmy się od siebie nawzajem jak żyć i chyba to nas tak zżyło.
-Najbardziej z Billem, hmmm?
-Och, Billy był dla mnie jak porażenie piorunem! - Uśmiechnęłam się na wspomnienie naszego zejścia się. - Byliśmy wtedy w Berlinie na rozdaniu nagród. Z tego szczęścia cała ekipa zrobiła sobie imprezkę. Byłam już tak zmęczona, że poszłam do swojego pokoju. Około czwartej nad ranem obudziło mnie walenie w drzwi. To był oczywiście Bill, nawalony jak szpak.

*
Berlin, 2005 rok

Moje szczęście w postaci idealnej ciszy nocnej musiał oczywiście zakłócić jakiś idiota. Jak zwykle mój pokój musiał przyciągać pijanych ludzi, którzy nie mogą znaleźć swojego pokoju. Wściekła do granic możliwości założyłam szlafrok i z impetem otworzyłam drzwi.
-Co do cholery...-na widok młodszego Kaulitza zamarłam. Biedak z ledwością opierał się o futrynę i miętolił w ręku kawałek kartki.- Bill, twój pokój jest dalej.
-Wiem, wiem. - Odgarnął swoją za długą grzywkę z czoła. - Bian! Musisz mnie wysłuchać!
Gdyby nie to, że w naszym kierunku podążała wściekła ochrona pewnie zatrzasnęłabym mu drzwi przed nosem. Z ledwością wciągnęłam go do swojego pokoju.
-Już sytuacja jest opanowana panowie. Przepraszam za hałas.
-Następnym razem nie przejdzie to płazem.
Zamknęłam drzwi i odwróciłam się do Billa. Przecierał oczy przez co jego oczy wyglądały niczym u pandy.
-Co ty sobie myślisz do cholery?!
-Cicho, cicho.- Przytulił mnie mocno do siebie i pogłaskał po głowie.-Piosenkę ci napisałem. Wiesz, że jesteś moim słońcem, które uśmiechem rozświetla mi cały dzień. - Odsunął się troszkę i położył swoją dłoń na moim policzku.- Tylko błagam, nie bij mnie.
-Za co...- AAAAAA! ON MNIE POCAŁOWAŁ!
*
-Jak romantycznie! - Zaśmiała się i wzięła ode mnie kolejnego papierosa gdy wyciągnęłam w jej stronę paczkę.- Zaśpiewał chociaż tą piosenkę czy zapomniał?
-To by tylko pretekst. On potrafi na poczekaniu wymyślać historie godne Oskara.
-Jeden i drugi to potrafi.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Obydwie musiałyśmy przetrawić tą historyjkę rodem z nastoletniego romansu. Tylko ona nie zdawała sobie sprawy, że był to jeden z niewielu zabawnych i miłych epizodów. Nie chciałam opowiadać jej o tym całym gównie, z którym musiałam się zmagać. O życiu pod wielkim znakiem zapytania. O tym, że dodatkiem były zdziczałe na ich punkcie nastolatki, które atakowały czym popadnie, a dziennikarze czekali na najmniejsze potknięcie.
-Nie wiem czemu w ogóle ci o tym opowiadam.
-Rzucasz mi nowe poszlaki na całą sytuację, Bian. - Patrząc na nią nie ukrywałam zdziwienia.- Nie ukrywam, że chciałabym waszego pogodzenia się.
-Co to zmieni Ria?
-Naprawi wasze postrzeganie świata...a przede wszystkim was.

czwartek, 30 stycznia 2014

3

Moja przyjaciółka naprawdę potrafi robić ze mną cuda...i nie mogłam się powstrzymać przed napisaniem i wstawieniem tego odcinka. Mimo że jest już po 24, ja siedzę i nadal piszę!
**



Samolot gładko wylądował na Los Angeles International Airport, a urzędnik, którego najwyraźniej nie interesowała historia mojego życia, wpuścił mnie do miasta. Dobry początek. Kiedy wyszłam w końcu na słońce, wszystko zaczęło wydawać się realne. Kurczę, jestem w Światowej Stolicy Rozrywki! Z delikatnym uśmiechem założyłam swoje ray-bany i mocniej ścisnęłam rączkę walizki.
-Przed wylotem dzwoniłam do Davida, który obiecał, że przyjedzie. Ty wiesz, że za taksówkę tutaj płaci się jak za zboże? W Nowym Jorku to sprawy groszowe, więc musimy Ci wynająć tu auto.- Wyciągnęła z torby swój telefon.-Jak zwykle się spóźnia...albo nie może nas znaleźć.
-Czy nasze gwiazdy wiedzą, że przyjeżdżam?
-Bian, to wspólny dom i nie mają za dużo do powiedzenia pod tym względem. Płacimy wszyscy po równo, a pokoi jest od groma.
-Nie wiem czy ucieszą się na mój widok.
-Dopóki rządzi nimi Dave to nie popyskują dużo. I nie zapominaj, że jesteśmy jak jedna, wielka, szalona rodzinka, w której się wybacza.-Zmrużyła oczy.-I oczywiście mój ukochany wysłał po nas starego, niezawodnego Sakiego.
Podążyłam za nią wzrokiem. Rzeczywiście nasz wujaszek stał w tłumie i szukał nas wzrokiem z telefonem przy uchu. Mama pomachała mu i biedak odetchnął na ten widok. Wujo Saki. Z całego TH-staffu on jako jedyny nie miał oporów żeby kryć mnie z papierosami, alkoholem i był na tyle kochany, że chodził mi do sklepu po tampony, gdy ich zabrakło. I chyba jako jedyny był zadowolony z mojego przyjazdu.
-Jest i moja kochana dziewczynka!-Przytulił mnie mocno i obrócił.-Ale ty wyrosłaś!
-A ty jesteś tak samo kochany jak zawsze.
-Niedaleko zaparkowałem auto, chodźcie szybko, potrzebuje klimatyzowanego pomieszczenia w tym upale.
Zabrał moją walizkę i ruszyłyśmy za nim. Jako, że bliźniacy byli fanami Audi, moim oczom ukazał się właśnie taki biały SUV. Gdy pakowali bagaże ja dumnie zajęłam miejsce na przodzie.
-Misiaczku mój, musimy zajechać po mrożoną kawę i jakieś ciastka.
-Musimy jechać na zakupy, bo nasze gwiazdy wylegują się przy basenie, a lodówka pusta. Ciągle żywią się pączkami albo w barach z zieleniną.-Uchyliłam trochę okno i zapaliłam.-Opowiadaj dziecko jak Ci się żyje w Nowym Jorku. Słyszałem, że z wyróżnieniem skończyłaś naukę w Chic Studios i zaręczyłaś się.
-Jak widać, idę w ślady mamy. - Strząsnęłam popiół za okno.- A jeżeli chodzi o zaręczyny to już sama nie wiem. Adam nie zgodził się na wyjazd i znowu się kłóciliśmy. Więc ja już sama nie wiem czy wychodzę za mąż czy nie.
-Jak dla mnie to lepiej go odpuść.
-Natalie, to, że ty nie byłaś szczęśliwa z rekinem Manhattanu nie znaczy, że Bian nie jest. Może to chwilowy kryzys przed ślubem. Młodzi nie przywiązują dzisiaj do tego dużej wagi.
-A w porządku jest to, że nazywa nas „niemieckim burdelem”? Brak mu szacunku do rodziny, w którą wchodzi i jest zbyt wyrachowany.
-Przypominam, że tu jestem i słyszę wszystko.- Ścisnęłam palcami nasadę nosa.-Najlepiej będzie jak skończymy ten temat, chcę wszystko sama na spokojnie przemyśleć.
-Nie uciekniesz od tego.
-Na czas tego urlopu, owszem.-Wyrzuciłam niedopałek.- I o to samo proszę Ciebie.
-Jak sobie życzysz.
-Tak na marginesie, Ria już przyjechała.
-Kto to jest Ria?
-Dziewczyna Toma. Ma czym oddychać. Obstawiam, że cycki i usta ma robione.
-Jest jeszcze coś co powinnam wiedzieć?
-Nasza Diva miewa ostatnio humorki. Trzeba go chyba zabrać do jakiegoś burdelu.-Podrapał się po łysiejącej głowie.- Jak powiada święty Łukasz, ręką chuja nie oszukasz.
-SAKI!
-No co?
On razem z Tomem potrafili zawsze rzucić podobnym tekstem. Długie przebywanie w ich towarzystwie robiło pranie mózgu. Dopiero po takiej luźnej pogawędce odczułam jak bardzo mi ich brakowało. Tak dobranej ekipy nigdzie nie poznałam. Spędziłam z nimi jakieś trzy lata i nie sądziłam, że tak bardzo zatęsknię. Oczywiście musiałam liczyć się z tym, że bracia będą wściekli jak mnie zobaczą. Łamiąc serce jednemu, łamałam również drugiemu. Zawsze zazdrościłam im tej więzi, tym bardziej, że teoretycznie byłam jedynaczką. I jak ja miałam zachowywać się w ich obecności? Kiedyś uchylali mi nieba, a teraz? Teraz zgotują mi piekło.
Lista zakupów była dość obszerna. Zważając na to, że w LA wszystko jest daleko od domu, zakupy robi się rzadziej, a porządniej. Nie mogłabym zostać tu na długo.
Heeeej...w NYC delikatesy były na każdym rogu, a nie na końcu świata!
Przez to, że bliźniacy zostali wegetarianami, zakupy składały się z serków, ryb, makaronów, warzyw, owoców i innych cudów na kiju dla królików. Jako że zawsze jedli masę hamburgerów, steków i innych typowo męskich dań, byłam w szoku. Jak te żarłoki najadają się kiełkami, no jak? Ja na wstępie pobiegłam po alkohol i papierosy dla siebie...no i jakieś chrupki. Pierwszy dzień nie będzie miły, więc znieczulenie mi się przyda.
-Ja nie wiem czy chce mieszkać z nimi pod jednym dachem.
Wysiadając z auta trzęsłam się jak na mrozie. Nawet kolejny papieros mi nie pomagał, ani pokrzepiający uśmiech Sakiego.
-Wchodź, bo Cię wniosę tam siłą.
Pierwszym domownikiem, który mnie przywitał był Max...wyżeł niemiecki Toma. Nie widział mnie tyle czasu, że jego wycie i szczekanie ze szczęścia zwołało do hallu wszystkich. A ja klęcząc na podłodze i głaskając psiaka zbladłam.
-Proszę, proszę, proszę...kogo moje oczy widzą!
-Tom, kto to jest?
-Ria, skarbie mój, to jest Bian.-Objął ją mocno ramieniem.- Córka Natalie i laska, która zeszmaciła serce mojego brata.
W domu zapanowała cisza. Wzrok Toma wwiercał mnie w ziemię. Ale ja się nie dam.
-Powitanie mnie nie zaskoczyło, Tom.-Zaśmiałam się ironicznie.- Zapomniałeś jednak dodać, że również jestem tą, którą Twój brat zeszmacił z inną we francuskim burdelu.
-Nie chcę słuchać takich docinek od żadnej ze stron.
-Jeżeli mamy Ci tego oszczędzić Dave, lepiej jak pojadę do jakiegoś hotelu.
-Nigdzie nie pojedziesz.-Stanął przede mną Bill. I jak tu nie stracić głowy? Uciekłam przed chłoptasiem z czarnymi kłakami niczym palma, wymalowanymi oczami jak u pandy i tak chudym jak modelki D&G, a teraz? Zaparło mi dech w piersiach. Teraz stał przede mną mężczyzna z przyciętymi blond włosami, większą ilością kolczyków. Nie wyglądał jak wieszak – wyrzeźbił swoje ciało tak jak zawsze chciałam, co widać było pod czarną bokserką. Jeszcze większego szoku dostałam gdy delikatnie złapał mój podbródek.- Mamy wolne pokoje.
-Bill...
-A ja nie będę wydzwaniał po Nat kiedy będzie mi potrzebna.-Przełknęłam głośno ślinę, a on się uśmiechnął beznamiętnie. To nigdy dobrze nie wróżyło dla wybrańca.- Witamy w naszych skromnych progach..- Odgarnął moje włosy i nachylił się nad uchem-...mein schatz..

środa, 29 stycznia 2014

2

Od tego feralnego balu minęły już jakieś dwa tygodnie. Oczywiście w ramach przeprosin zabrał mnie na kolację do najdroższej restauracji jaką udało mu się znaleźć i kazał pewnie sekretarce wysłać mi bukiet jakiś kwiatów i czekoladki. W domu kajał się, przepraszał, obiecywał.
I oczywiście, że mu wybaczyłam.
Bo z kim innym mogłabym być niż z nim? Rozmowa z jego matką wpoiła mi te rzeczy do głowy. Adaś chce dla mnie dobrze, będzie ze mną na dobre i złe, kocha mnie.
Poza tym, zostały 3 miesiące do naszego ślubu. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a ja nie mogę przynieść mu wstydu i odwołać wszystko.
Była niedziela. Dzisiaj nie mieliśmy żadnych bali, uroczystych obiadów. Słyszałam tylko jak Adam wychodzi na golfa. I dopiero wtedy mogłam spokojnie wstać i na tarasie wypić kawę, zapalić. Był koniec kwietnia i pogoda była wspaniała – co za tym idzie, odgłosy dzieci w Central Parku zaczynały być głośniejsze.
Kiedy robiłam sobie śniadanie, niespodziewanie zadzwonił telefon z recepcji.
-Dzień dobry panno Rothfield, stoi tu pani legitymująca się jako Natalie Franz. Czy mam wpuścić na górę, bo nie ma tego nazwiska na liście?
-Jak to nie ma? Przecież wpisywałam tam moją mamę. Oczywiście, że proszę ją wpuścić!
-Najmocniej przepraszam, musiała zajść jakaś pomyłka. Miłego dnia życzę.
Nie widziałam się z nią od roku. Nie licząc oczywiście rozmów przez skype. I wystraszyłam się jej niezapowiedzianej wizyty. Nigdy tego nie robiła.
Zniecierpliwiona czekałam na nią w drzwiach. Z windy wysiadła blondynka z ogromnym uśmiechem, ubrana w czarną ramoneskę, zieloną koszulę, skórzane getry i militarne botki. Tak, to zdecydowanie ona! I nie wiedząc czemu rozpłakałam się i rzuciłam w jej ramiona.
-Jednak tęskniłaś za mamunią!- Przytuliła mnie mocno i potargała po włosach.- Chodź do środka, nie rób atrakcji w szlafroczku na korytarzu.
-Pojawiłaś się jakbyś wiedziała kiedy Cię potrzebuję.- Złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do kuchni. - Chcesz kawy, coś do jedzenia? Od kiedy jesteś w Nowym Jorku i czemu nie zadzwoniłaś do mnie?!
-Powoli, powoli. Tak, kawę z mlekiem i cukrem, jeśli można.-Nalałam jej do kubka tą co parzyłam rano, podałam cukier i mleko.- Za jedzenie dziękuję, jadłam niedawno. Przyleciałam jakąś godzinę temu, chciałam zrobić Ci niespodziankę.
-Na długo zostajesz?
-Właściwie to jutro rano mam samolot do Los Angeles, stąd ta mała walizka.
-Zaraz pokażę Ci pokój.
-Okej. Przede wszystkim idź się ogarnij, bo wychodzimy. Ja w tym czasie załatwię parę spraw.- Wyciągnęła ze swojej torby laptopa. - Jak się ubierzesz to daj znać, umaluję Cię. Uciekaj już.
Jak mówiła tak było. Wygrzebałam swoje obcisłe jeansy, koszulę w kratkę i żakiet. Natapirowałam włosy, a makijażem zajęła się już mama. I tak jak myślałam, wylądowałyśmy w SoHo na zakupach. Sukienki, koszule, buty, kosmetyki, świeczki – nigdzie indziej nie znajdziesz takich skarbów jak tam. Nigdzie. W ramach odpoczynku zabrałam mamę do Magnolia Bakery – za te czekoladowe ciastka mogłabym zabić.
-Dobrze skarbie. Teraz chcę żebyś powiedziała mi co się dzieje. Mówiłam Ci, że przyjadę za dwa miesiące i zostanę z Davidem do Twojego ślubu.- Odpaliłam papierosa. Zresztą, ona zrobiła to po chwili.- I ku mojemu zaskoczeniu dzwoni do mnie Twój ojciec ze smutnymi wieściami.
-To tylko przedślubny stres. Już mi przeszło.
-Mała, przedślubny stres jest wtedy gdy obawiasz się o salę, jedzenie, rozmiar sukienki, fryzjera. Nie wmówisz mi takiej bajki jak ojcu.-Strząsnęła popiół, a mi zabrakło słów.- Wszystko jest już gotowe, nie musisz się niczym przejmować. Jego ludzie od PR-u o wszystko zadbali. Więc w czym rzecz?
Zaczęłam mrugać szybko powiekami żeby się nie rozpłakać. Nie można przecież publicznie się rozklejać. Odgasiłam papierosa i spojrzałam na nią.
-Zaczynam się w tym wszystkim gubić, mamo. Jednego dnia traktuje mnie jakbym była całym jego światem, a przez następne jestem jak powietrze. - Położyła swoją dłoń na mojej. - Wpakowałam się w życie od którego ty uciekłaś. I nie wiem czemu to zrobiłam. Chyba chciałam zrobić Ci na złość przez te wydarzenia z trasy. I nie tylko Tobie.
-Bian...
-I dopięłam swego. Jestem pieskiem, którego on prowadza na wystawy dla śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. I nie udało mi się zrobić na złość Wam, tylko sobie. Odkąd się zaręczyliśmy znajomi się ode mnie odwracają przez co nie mam do kogo się odezwać. Cała frajda tego wystawnego życia zniknęła. Tak jak dawna ja.
-Naprawimy to skarbie, pojedź ze mną...
*
-...do Los Angeles?! Czy ty upadłaś na głowę?!- Złapał mnie mocno za rękę gdy wkładałam kolejne ubrania do walizki.- Chyba nie myślisz, że możesz sobie od tak wyjechać bez konsultacji ze mną!
-Adam, potrzebuję odpocząć. Nie wszczynaj niepotrzebnej awantury, której będziesz żałował.
-Bian, do kurwy nędzy! Mamy od groma spotkań, na których musisz być!
-Nie mogę...-w moich oczach stanęły łzy. Na ten widok puścił moją rękę.- Potrzebuję spędzić ten czas z mamą, z nimi.
-Ona Cię buntuje przeciwko mnie!-Przytulił mnie mocno.-Nie pozwolisz jej chyba żeby nas rozdzieliła.
-Przez ten czas zastanów się nad nami. Czy naprawdę chcesz żeby to tak wyglądało jak teraz.
-Czyli jak? Źle Ci, że możesz wydawać miliony na zakupach, mieszkać na Manhattanie, jeździć tam gdzie będziesz chciała?
-Tak, źle mi, bo tracę wszystkich na około w tym Ciebie i siebie.
-Jeżeli myślisz, że będę Cię wyciągał z tarapatów jakie zafunduje Ci ten niemiecki burdel to jesteś w błędzie. Bardzo dużym błędzie.
-Skoro nazywasz moją rodzinę „niemieckim burdelem” to po co się ze mną żenisz?
-Sam nie wiem.
Wyszedł z pokoju mocno trzaskając drzwiami. Ta odpowiedź zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Człowiek, który wiązał ze mną plany na przyszłość, kładł mi świat do stóp, równa mnie i moją rodzinę z ziemią. Przynajmniej tą część, która nie robi z nim interesów.
Co z tego, że od nich odeszłam, a to on mnie stawiał na nogi po tym? To, że mi pomógł uporać się z całą sytuacją nie oznaczało, że zdobył tym moje posłuszeństwo. Zawdzięczam mu to, że w dniu dzisiejszym mogę powiedzieć – tak, chcę założyć rodzinę, chcę podjąć się opieki nad ukochaną osobą i wygrać niepisaną umowę o miłości do końca życia. Tylko czemu po takim czasie zaczynam mieć wątpliwości, że to jest w ogóle możliwe?

1

Oto jestem. W mieście, które znam prawie jak własną kieszeń. W miejscu, gdzie mimo złego samopoczucia musiałam tryskać pozytywną energią. Jako towarzyszka na kolejnym nudnym balu charytatywnym. Nienawidziłam ich. Męczyło mnie ciągłe witanie się z grubymi rybami i oglądanie ich pazernych gęb. Męczyło również bycie małpą na obcasach w obcisłej, długiej sukience, ciasnym koku i sztucznym uśmiechu.
Co się ze mną dzieje?
Adam przemawia, sztucznie się wzrusza – zdobywa poklask tłumów. Ma zbyt dobrych ludzi w PR, którzy uczynili go ideałem dla społeczeństwa.
-Grosik za Twoje myśli.
Dopiero głos mojego ojca wyrwał mnie z obłędu, w który wpadałam od jakiegoś czasu. Spojrzałam w jego niebieskie oczy, zresztą takie same jak moje i lekko się uśmiechnęłam.
-Mam wrażenie, że za często ostatnio uciekasz gdzieś myślami. Chciałbym wiedzieć co Cię trapi moje dziecko.- Położył swoją dłoń na mojej.
-Czasami zastanawiam się czy spełniają się moje marzenia czy przekleństwa.
-Sądzę, że możemy to obgadać po szklance whisky i na papierosie.- Wstał i podał mi swoje ramię.- Tylko się nie odwracaj, bo Adam idzie w Naszą stronę z tym nudziarzem Stantonem.
Trochę szybciej niż inni doszliśmy do baru, a potem na taras.
-A jeszcze niedawno myślałam, że zabijesz mnie za papierosy.
-Jeżeli Ci tego zabronię to zrobisz mi bardziej po złości. - Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. - Czy mylę się twierdząc, że Twój humor psuje się przez Adama?
-Od jakiegoś czasu mam dość słuchania jego planów. Niebawem ślub, a ja nie wiem czy dobrze robię. On nie chce żebym gdziekolwiek pracowała tylko zajmowała się domem, dziećmi.
-Wiesz, że wychodząc za człowieka jego i mojego pokroju musisz się z tym liczyć. Żony to nasze wizytówki. My ciężko pracujemy, a wy zajmujecie się resztą. - Złapał moją dłoń.- Ale ty masz charakter po swojej matce i nie sądzę, że taka rola będzie Ci odpowiadać. Choć przyznaję, że tego bym chciał.
-Czuję, że od jakiegoś czasu mnie to przytłacza. Zwłaszcza kiedy Adam jest w pracy, a ja sama w domu. A kiedy już przychodzi to jemy w ciszy, on pokazuje mi grafik imprez, na których musimy się pojawić i dalej pracuje. I mimo że czekam na niego długo to i tak przychodzi do łóżka jak ja już śpię. Rano formalne śniadanie, wymiana informacji i wychodzi.
-Wiesz, że chcę dla Ciebie jak najlepiej. Adam to dobry wybór ale to ty masz być szczęśliwa.
Przytulił mnie do siebie mocno, a ja znowu poczułam się jak dziecko. Pewnie stalibyśmy tak dłużej gdyby nie to, że na taras zaczęli schodzić się ludzie, a ja nie mogłam wyglądać na nieszczęśliwą.
-Tu jesteś! - Ma dźwięk głosu Adama się wzdrygnęłam. A widząc w mojej dłoni papierosa prawie dostał piany. - Zostawiam Cię na chwilę samą, a ty już łapiesz za to badziewie. Mówiłem Ci, że masz to rzucić. Nie dość, że śmierdzisz tym to jeszcze się trujesz.
-Czy to był rozkaz, Adam? To chyba nie jest Twoja niewolnica, że wydajesz jej rozkazy.
-Jest moją narzeczoną i osobą publiczną. To nie wpływa dobrze na jej wizerunek.
-Dokończymy rozmowę na lunchu tato.
Cmoknęłam go w policzek i zostałam odciągnięta przez Adama. Ku mojemu zaskoczeniu nie weszliśmy na salę lecz gdzieś do pustego pomieszczenia. Zamknął drzwi na zamek i przycisnął mnie mocno do ściany.
-Zaczynasz mnie ostatnio wkurwiać.- Moje oczy przybrały chyba rozmiar pięciozłotówek. Nigdy, ale to nigdy tak się nie zachowywał. - Wyjaśnijmy sobie coś. Przyjechałaś tu ze mną i mnie również reprezentujesz.
-Ale...
-Nie przerywaj mi!- Złapał mnie mocno za podbródek.- Twoje miejsce jest przy moim boku i masz tam stać i wyglądać niczym zakochany we mnie kundel. Masz się szczerzyć i komplementować wszystkich.- Gdy próbowałam odciągnąć jego rękę, uścisk stawał się mocniejszy.- A swoje fochy i lamenty zachowaj dla siebie. Nie chce o tym w ogóle słyszeć.
Puścił mnie i otworzył szeroko drzwi.
-I zrób coś z sobą, bo śmierdzisz tym gównem, że rzygać się chce.

wtorek, 28 stycznia 2014

Prolog

Witam moi Drodzy!
Nie jestem zbyt dobra w powitaniach, co musicie mi wybaczyć :) Swoją „karierę” z pisaniem opowiadań zaczęłam parę ładnych lat temu – nie jest to mój pierwszy blog. Niemniej jednak mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić to wszystko do końca, tak by móc płakać z Wami na ostatnim odcinki (ze szczęścia lub nie, jeszcze nie wiem). Po prostu mam nadzieję, że moja fantazja w jakimś stopniu Wam się spodoba i będziecie tu wracać. Chciałam też poinformować, że jest to blog FFTH, bo mimo tego, że przestałam płakać i krzyczeć na widok Naszych tokijczyków to i tak zostali w moim serduchu i nigdzie się nie wybierają :D
Zapraszam Was do czytania!
************************



Czy jest źle czy dobrze, okaże się później. Wiem, że trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierzcie mi, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, które często przynoszą smutek i żal, nie żałuje się.
A przynajmniej nie powinno.
Czy ja teraz żałuję, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Chyba nie...
Czułam, że uciekając od mamy czeka mnie lepsze życie. Stałe miejsce zamieszkania, normalna edukacja, grono znajomych, z którymi w każdej chwili można gdzieś wyjść i zaszaleć. Szansa na miłość bez ukrywania się przed aparatami.
Świadomie wybrałam życie z ojcem i jego nową rodziną. Nie w Niemczech, nie gdziekolwiek w Europie, nie w hotelach, tourbusie.
W Nowym Jorku nie znali mnie jako Bian, córkę wizażystki zespołu, do którego wzdycha piękna część Europy, tylko poznali mnie jako Bian, córkę magnata finansowego. I ta opcja bardziej mi odpowiadała. Mogłam bez obawy przed fanatyczkami planować swoją przyszłość.
Poszłam w ślady matki i kończyłam właśnie chyba najlepszą szkołę charakteryzatorską, czekała na mnie praca na najlepszych światowych wybiegach, wytwórniach filmowych, stacjach telewizyjnych. Również towarzystwo było z najwyższej półki – młodzi, piękni, wykształceni i bogaci. Doszło nawet do tego, że jestem zaręczona. Adam...mój Adaś. Złote dziecię Wall Street.
Dopięłam swego.
I dzisiaj, równo pięć lat po tym jak wsiadłam w samolot w pogoni za tym życiem, zastanawiam się czy to rzeczywiście jest TO czego naprawdę chcę.
Czy to jest ten świat, w którym ja jestem sobą i czy będę w nim szczęśliwa?