środa, 29 stycznia 2014

2

Od tego feralnego balu minęły już jakieś dwa tygodnie. Oczywiście w ramach przeprosin zabrał mnie na kolację do najdroższej restauracji jaką udało mu się znaleźć i kazał pewnie sekretarce wysłać mi bukiet jakiś kwiatów i czekoladki. W domu kajał się, przepraszał, obiecywał.
I oczywiście, że mu wybaczyłam.
Bo z kim innym mogłabym być niż z nim? Rozmowa z jego matką wpoiła mi te rzeczy do głowy. Adaś chce dla mnie dobrze, będzie ze mną na dobre i złe, kocha mnie.
Poza tym, zostały 3 miesiące do naszego ślubu. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a ja nie mogę przynieść mu wstydu i odwołać wszystko.
Była niedziela. Dzisiaj nie mieliśmy żadnych bali, uroczystych obiadów. Słyszałam tylko jak Adam wychodzi na golfa. I dopiero wtedy mogłam spokojnie wstać i na tarasie wypić kawę, zapalić. Był koniec kwietnia i pogoda była wspaniała – co za tym idzie, odgłosy dzieci w Central Parku zaczynały być głośniejsze.
Kiedy robiłam sobie śniadanie, niespodziewanie zadzwonił telefon z recepcji.
-Dzień dobry panno Rothfield, stoi tu pani legitymująca się jako Natalie Franz. Czy mam wpuścić na górę, bo nie ma tego nazwiska na liście?
-Jak to nie ma? Przecież wpisywałam tam moją mamę. Oczywiście, że proszę ją wpuścić!
-Najmocniej przepraszam, musiała zajść jakaś pomyłka. Miłego dnia życzę.
Nie widziałam się z nią od roku. Nie licząc oczywiście rozmów przez skype. I wystraszyłam się jej niezapowiedzianej wizyty. Nigdy tego nie robiła.
Zniecierpliwiona czekałam na nią w drzwiach. Z windy wysiadła blondynka z ogromnym uśmiechem, ubrana w czarną ramoneskę, zieloną koszulę, skórzane getry i militarne botki. Tak, to zdecydowanie ona! I nie wiedząc czemu rozpłakałam się i rzuciłam w jej ramiona.
-Jednak tęskniłaś za mamunią!- Przytuliła mnie mocno i potargała po włosach.- Chodź do środka, nie rób atrakcji w szlafroczku na korytarzu.
-Pojawiłaś się jakbyś wiedziała kiedy Cię potrzebuję.- Złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do kuchni. - Chcesz kawy, coś do jedzenia? Od kiedy jesteś w Nowym Jorku i czemu nie zadzwoniłaś do mnie?!
-Powoli, powoli. Tak, kawę z mlekiem i cukrem, jeśli można.-Nalałam jej do kubka tą co parzyłam rano, podałam cukier i mleko.- Za jedzenie dziękuję, jadłam niedawno. Przyleciałam jakąś godzinę temu, chciałam zrobić Ci niespodziankę.
-Na długo zostajesz?
-Właściwie to jutro rano mam samolot do Los Angeles, stąd ta mała walizka.
-Zaraz pokażę Ci pokój.
-Okej. Przede wszystkim idź się ogarnij, bo wychodzimy. Ja w tym czasie załatwię parę spraw.- Wyciągnęła ze swojej torby laptopa. - Jak się ubierzesz to daj znać, umaluję Cię. Uciekaj już.
Jak mówiła tak było. Wygrzebałam swoje obcisłe jeansy, koszulę w kratkę i żakiet. Natapirowałam włosy, a makijażem zajęła się już mama. I tak jak myślałam, wylądowałyśmy w SoHo na zakupach. Sukienki, koszule, buty, kosmetyki, świeczki – nigdzie indziej nie znajdziesz takich skarbów jak tam. Nigdzie. W ramach odpoczynku zabrałam mamę do Magnolia Bakery – za te czekoladowe ciastka mogłabym zabić.
-Dobrze skarbie. Teraz chcę żebyś powiedziała mi co się dzieje. Mówiłam Ci, że przyjadę za dwa miesiące i zostanę z Davidem do Twojego ślubu.- Odpaliłam papierosa. Zresztą, ona zrobiła to po chwili.- I ku mojemu zaskoczeniu dzwoni do mnie Twój ojciec ze smutnymi wieściami.
-To tylko przedślubny stres. Już mi przeszło.
-Mała, przedślubny stres jest wtedy gdy obawiasz się o salę, jedzenie, rozmiar sukienki, fryzjera. Nie wmówisz mi takiej bajki jak ojcu.-Strząsnęła popiół, a mi zabrakło słów.- Wszystko jest już gotowe, nie musisz się niczym przejmować. Jego ludzie od PR-u o wszystko zadbali. Więc w czym rzecz?
Zaczęłam mrugać szybko powiekami żeby się nie rozpłakać. Nie można przecież publicznie się rozklejać. Odgasiłam papierosa i spojrzałam na nią.
-Zaczynam się w tym wszystkim gubić, mamo. Jednego dnia traktuje mnie jakbym była całym jego światem, a przez następne jestem jak powietrze. - Położyła swoją dłoń na mojej. - Wpakowałam się w życie od którego ty uciekłaś. I nie wiem czemu to zrobiłam. Chyba chciałam zrobić Ci na złość przez te wydarzenia z trasy. I nie tylko Tobie.
-Bian...
-I dopięłam swego. Jestem pieskiem, którego on prowadza na wystawy dla śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. I nie udało mi się zrobić na złość Wam, tylko sobie. Odkąd się zaręczyliśmy znajomi się ode mnie odwracają przez co nie mam do kogo się odezwać. Cała frajda tego wystawnego życia zniknęła. Tak jak dawna ja.
-Naprawimy to skarbie, pojedź ze mną...
*
-...do Los Angeles?! Czy ty upadłaś na głowę?!- Złapał mnie mocno za rękę gdy wkładałam kolejne ubrania do walizki.- Chyba nie myślisz, że możesz sobie od tak wyjechać bez konsultacji ze mną!
-Adam, potrzebuję odpocząć. Nie wszczynaj niepotrzebnej awantury, której będziesz żałował.
-Bian, do kurwy nędzy! Mamy od groma spotkań, na których musisz być!
-Nie mogę...-w moich oczach stanęły łzy. Na ten widok puścił moją rękę.- Potrzebuję spędzić ten czas z mamą, z nimi.
-Ona Cię buntuje przeciwko mnie!-Przytulił mnie mocno.-Nie pozwolisz jej chyba żeby nas rozdzieliła.
-Przez ten czas zastanów się nad nami. Czy naprawdę chcesz żeby to tak wyglądało jak teraz.
-Czyli jak? Źle Ci, że możesz wydawać miliony na zakupach, mieszkać na Manhattanie, jeździć tam gdzie będziesz chciała?
-Tak, źle mi, bo tracę wszystkich na około w tym Ciebie i siebie.
-Jeżeli myślisz, że będę Cię wyciągał z tarapatów jakie zafunduje Ci ten niemiecki burdel to jesteś w błędzie. Bardzo dużym błędzie.
-Skoro nazywasz moją rodzinę „niemieckim burdelem” to po co się ze mną żenisz?
-Sam nie wiem.
Wyszedł z pokoju mocno trzaskając drzwiami. Ta odpowiedź zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Człowiek, który wiązał ze mną plany na przyszłość, kładł mi świat do stóp, równa mnie i moją rodzinę z ziemią. Przynajmniej tą część, która nie robi z nim interesów.
Co z tego, że od nich odeszłam, a to on mnie stawiał na nogi po tym? To, że mi pomógł uporać się z całą sytuacją nie oznaczało, że zdobył tym moje posłuszeństwo. Zawdzięczam mu to, że w dniu dzisiejszym mogę powiedzieć – tak, chcę założyć rodzinę, chcę podjąć się opieki nad ukochaną osobą i wygrać niepisaną umowę o miłości do końca życia. Tylko czemu po takim czasie zaczynam mieć wątpliwości, że to jest w ogóle możliwe?

1 komentarz:

  1. Przeczytałam na wydechu. Nawet nie będę Ci już tych błędów wytykać. Kurczę, to, co piszesz jest naprawdę wciągające. Tylko ten Rothfield... Dobra, nieważne. Jeszcze trójka.

    OdpowiedzUsuń